poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Dożynki, dożynki, spotkania......

Miałam napisać na następny dzień, no, ale cóż nie miałam 
czasu nawet zaglądnąć do laptopa. Konia robiłam 4 dni.
Chwilami myślałam, że porwałam się z motyką na słońce.
Musiałam zmienić konia na biegunach na konia wiejskiego,
pociągowego, ale tak, żeby później dzieci jeszcze miały z tego
pożytek. Na początek trzeba było odkręcić płozy i zabezpieczyć
konia od zniszczeń, czyli zapakować go w folię i obwiązać
sznurkiem. Dalej to był istny horror. Na folię kleiłam karteczka
po karteczce papier toaletowy.Za klej posłużyła mi papka
mączna. Na drugi dzień na pancerz, jaki po wyschnięciu 
zrobił się na koniu, kleiłam ziarna nieoczyszczonej gryki.
Przyklejałam ziarenka klejem stolarskim.Wyszło dobrze.
Przez pozostałe dni poprawiałam. Córka, która zjawiła się w międzyczasie, dorobiła koniowi uszy ze słomy i oczy z pestek
od śliwek. Doczepiono ogon i grzywę ze słomy. Na koniec
zaprzężono do wozu, który był piękni wypleciony przez
moje sąsiadki. Na wozie siedział chłop. Końcowy efekt był
piorunujący.
Wczoraj były dożynki. Pogoda piękna, ludzi dużo, atmosfera
sympatyczna. Po Mszy Św. nastąpiło rozstrzygnięcie konkursu
na wieniec dożynkowy. Jak to powiedział wójt "prawie jednogłośnie" zwyciężył nasz koń. Była nagroda pieniężna i
możliwość zaprezentowania się z naszym niekonwencjonalnym
wieńcem na dożynkach powiatowych. Dodam, że było zrobionych
6 wieńców.
Tak sobie myślę, że wsiąkłam w ten krajobraz wiejski całkowicie 
i nieodwołalnie. I jest mi z tym bardzo dobrze.
Po oficjalnych wystąpieniach zaczęła się zabawa, która trwała
do białego rana.
Ja z przyjacielem zostaliśmy zaproszeni do gospodarzy
"tajemniczego ogrodu", który sąsiaduje z błoniami, gdzie odbywała się impreza. Było bardzo miło, dołączyła do nas moja przyjaciółka z biblioteki z mężem. Dawno nie czułam się tak dobrze.
Moja decyzja wyjazdu na wieś, jest chyba najlepsza jaką 
podjęłam przez całe swoje życie...... 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz